Stuntshow
Jak nakazuje lokalna tradycja w tym roku również zawitał do Luksemburga objazdowy "cyrk" kaskaderów.
Swoją drogą przerażająca jest w Luksemburgu ta powtarzalność i reguralność. Tutaj chyba nic nie dzieje się spontanicznie.
Co roku o tej samej porze jest cyrk, co roku również pokaz kaskaderów, wesołe miasteczko, urodziny Księcia (choc wcale nie muszą wypadać w Jego urodziny) i wszelkie targi o określonej tematyce i z terminami ustalonymi już na 5 lat do przodu.
A co najciekawsze każdy szanujący się Luksemburczyk już po wyjściu z danego show cały się cieszy na myśl, że już za rok będzie mógł obejrzeć dokładnie to samo.
Ja chyba szybko się asymiluję i "luksemburaczeje" bo też mam tak mam. :)
Ale wracając do tematu.
Pokaz był nawet ciekawy choć miał elementy lekko denerwujące.
Zaczne od nich, żeby już dalej tylko zachwalać. :)
Wstęp na 1,5 godzinne show kosztował 16 euro. Do zaakceptowania, ale...
Po pierwsze na początku 15 minut to oni się dopiero przygotowywali, ustawiali samochody i takie tam. Potem jakieś 5 minut prezentowali kaskaderów. A na dokładkę kolejne 5 minut (przypominam o cenie biletu) prezentowano samochody lokalnego dilera sponsorującego pokaz.
Aha, w środku jeszcze była 20 minutowa przerwa (niezbyt wiem po co, bo tylko prezentowane w tym czasie były znowu samochody lokalnego dilera).
Pod koniec też dziewczyna, która chodziła i sprzedawała napoje nagle weszła pomiędzy trybuny z tacą! Poczułem się jak w kościele. Zapewne zbierano pieniądze na jakiś szczytny cel (niestety nie zrozumiałem jaki) ale mimo wszystko to już była chyba przesada.
Ale to organizacja. Sama "zawartość merytoryczna" nie budziła już żadnych zastrzeżeń.
Zaczeło się z grubej rury, czyli od tego co tygryski lubią najbardziej: poślizgi kontrolowane.
Przodem, tyłem, 180 stopni, 360 stpni, jeden samochów, dwa samochody synchronicznie, ...
I wszystko na centymetry od barierek odgradzających publiczność.
Wszechobecny zapach spalonych opon i momentami trudności w zorientowaniu się gdzie właściwie jest samochód w tej zasłonie dymnej. :)
I ta maniera głównego showmana: człowiek po udanych akrobacjach (a wszystko mu wychodziło) wysiadał z samochodu i pozdrawiał publiczność.
Niby naturalne, ale nigdy nie zatrzymywał do końca samochodu i po wyjściu z niego ten dalej się toczył do przodu bądź tyłu. I dopiero mniej istotni kaskaderzy łapali samochód i go zatrzymywali.
Całość nie do opisania, jak również nie do sfotografowania (przypominam o problemach sprzętowych :( ).
Mam chociaż nadzieję, że widziały to wszelkie tuningowane wieśniaki z okolicy, które potrafią pół nocy mi piszczeć oponami, a nawet procenta z tego co zostało pokazane nie umieją.
Jeżdżenie na dwóch kołach z samochodem załadowanym dziewczynami z widowni też robiło wrażenie.
A jazda bokiem z prawie zerową prędkością burzyła już całkowicie moje pojęcie o fizyce. :)
Potem nastąpił ciut nudniejszy punkt programu (bynajmniej dla zagorzałego fana 4 kółek).
Motocykle.
Może skakanie po 16 metrów nad samochodami albo akrobatyczne "ujeżdżanie" ścigacza jest widowiskowe ale w sumie po co marnować czas na uczenie się czegoś takiego jak można w tym czasie jeżdzić samochodem.
Następnie pokaz dachowania. Kolejno pojedynczy obrót kilka razy, potem potrójny.
Wszystko kontrolowane.
I o ile potrójne dachowanie nie robi już na mnie ostatnio wrażenia, o tyle fakt, że ktoś robi to niemal codziennie i wychodzi ciągle z tego cały zasługuje na uznanie.
Zwrócił ktoś uwagę na samochód z tyłu?
Nie? A warto.
Po pierwszym dachowaniu silnik zdachowanego samochodu odmówił posłuszństwa.
Ale byli na to przygotowani i właśnie drugi samochód służył jako silnik. Zderzak w zderzak rozpędzał samochód do dachowania i w ostatniej chwili zjeżdżał na bok.
I na koniec co w sumie to co było reklamowane na plakatach w mieście i dzięki czemu się skusiłem tam pójść.
Big Footy.
Tu niestety można się było lekko zawieść, zwłaszcza po pokazach w TV amerykańskich show z tymi wdzięcznymi samochodzikami.
Tutaj polegało to niestety tylko na spokojnym przejechaniu kilku samochodów i sprasowaniu ich. Nic więcej.
Choć to też w sumie robi wrażenie i aż się chce coś takiego mieć. O ile łatwiejsze byłoby parkowanie. :)
I prawdziwy profesjonalista.
Niejaki Mario Cortes.
Respect!
I na koniec wątek humorystyczny.
Pamietacie zdjęcie z meczu drugiej ligi?
Okazuje się, że Luksemburczyk też potrafi :)
Oczywiście zamiast rowerków użyli traktor.
Choć to akurat naturalne - wszechobecny kult traktorków. Może kiedyś o tym napiszę. :)
Swoją drogą przerażająca jest w Luksemburgu ta powtarzalność i reguralność. Tutaj chyba nic nie dzieje się spontanicznie.
Co roku o tej samej porze jest cyrk, co roku również pokaz kaskaderów, wesołe miasteczko, urodziny Księcia (choc wcale nie muszą wypadać w Jego urodziny) i wszelkie targi o określonej tematyce i z terminami ustalonymi już na 5 lat do przodu.
A co najciekawsze każdy szanujący się Luksemburczyk już po wyjściu z danego show cały się cieszy na myśl, że już za rok będzie mógł obejrzeć dokładnie to samo.
Ja chyba szybko się asymiluję i "luksemburaczeje" bo też mam tak mam. :)
Ale wracając do tematu.
Pokaz był nawet ciekawy choć miał elementy lekko denerwujące.
Zaczne od nich, żeby już dalej tylko zachwalać. :)
Wstęp na 1,5 godzinne show kosztował 16 euro. Do zaakceptowania, ale...
Po pierwsze na początku 15 minut to oni się dopiero przygotowywali, ustawiali samochody i takie tam. Potem jakieś 5 minut prezentowali kaskaderów. A na dokładkę kolejne 5 minut (przypominam o cenie biletu) prezentowano samochody lokalnego dilera sponsorującego pokaz.
Aha, w środku jeszcze była 20 minutowa przerwa (niezbyt wiem po co, bo tylko prezentowane w tym czasie były znowu samochody lokalnego dilera).
Pod koniec też dziewczyna, która chodziła i sprzedawała napoje nagle weszła pomiędzy trybuny z tacą! Poczułem się jak w kościele. Zapewne zbierano pieniądze na jakiś szczytny cel (niestety nie zrozumiałem jaki) ale mimo wszystko to już była chyba przesada.
Ale to organizacja. Sama "zawartość merytoryczna" nie budziła już żadnych zastrzeżeń.
Zaczeło się z grubej rury, czyli od tego co tygryski lubią najbardziej: poślizgi kontrolowane.
Przodem, tyłem, 180 stopni, 360 stpni, jeden samochów, dwa samochody synchronicznie, ...
I wszystko na centymetry od barierek odgradzających publiczność.
Wszechobecny zapach spalonych opon i momentami trudności w zorientowaniu się gdzie właściwie jest samochód w tej zasłonie dymnej. :)
I ta maniera głównego showmana: człowiek po udanych akrobacjach (a wszystko mu wychodziło) wysiadał z samochodu i pozdrawiał publiczność.
Niby naturalne, ale nigdy nie zatrzymywał do końca samochodu i po wyjściu z niego ten dalej się toczył do przodu bądź tyłu. I dopiero mniej istotni kaskaderzy łapali samochód i go zatrzymywali.
Całość nie do opisania, jak również nie do sfotografowania (przypominam o problemach sprzętowych :( ).
Mam chociaż nadzieję, że widziały to wszelkie tuningowane wieśniaki z okolicy, które potrafią pół nocy mi piszczeć oponami, a nawet procenta z tego co zostało pokazane nie umieją.
Jeżdżenie na dwóch kołach z samochodem załadowanym dziewczynami z widowni też robiło wrażenie.
A jazda bokiem z prawie zerową prędkością burzyła już całkowicie moje pojęcie o fizyce. :)
Potem nastąpił ciut nudniejszy punkt programu (bynajmniej dla zagorzałego fana 4 kółek).
Motocykle.
Może skakanie po 16 metrów nad samochodami albo akrobatyczne "ujeżdżanie" ścigacza jest widowiskowe ale w sumie po co marnować czas na uczenie się czegoś takiego jak można w tym czasie jeżdzić samochodem.
Następnie pokaz dachowania. Kolejno pojedynczy obrót kilka razy, potem potrójny.
Wszystko kontrolowane.
I o ile potrójne dachowanie nie robi już na mnie ostatnio wrażenia, o tyle fakt, że ktoś robi to niemal codziennie i wychodzi ciągle z tego cały zasługuje na uznanie.
Zwrócił ktoś uwagę na samochód z tyłu?
Nie? A warto.
Po pierwszym dachowaniu silnik zdachowanego samochodu odmówił posłuszństwa.
Ale byli na to przygotowani i właśnie drugi samochód służył jako silnik. Zderzak w zderzak rozpędzał samochód do dachowania i w ostatniej chwili zjeżdżał na bok.
I na koniec co w sumie to co było reklamowane na plakatach w mieście i dzięki czemu się skusiłem tam pójść.
Big Footy.
Tu niestety można się było lekko zawieść, zwłaszcza po pokazach w TV amerykańskich show z tymi wdzięcznymi samochodzikami.
Tutaj polegało to niestety tylko na spokojnym przejechaniu kilku samochodów i sprasowaniu ich. Nic więcej.
Choć to też w sumie robi wrażenie i aż się chce coś takiego mieć. O ile łatwiejsze byłoby parkowanie. :)
I prawdziwy profesjonalista.
Niejaki Mario Cortes.
Respect!
I na koniec wątek humorystyczny.
Pamietacie zdjęcie z meczu drugiej ligi?
Okazuje się, że Luksemburczyk też potrafi :)
Oczywiście zamiast rowerków użyli traktor.
Choć to akurat naturalne - wszechobecny kult traktorków. Może kiedyś o tym napiszę. :)